Dzień 5 - Niedziela 06.09.98| poprzedni dzień| dzień następny

Most nad niby jezioremDziś mamy zaliczyć drugi co do wielkości, przepraszam głębokości, wąwóz Europy. Zanim jednak tam dojedziemy podziwiamy bardzo ciekawy most. Przypominający rzymski akwedukt most spina brzegi rzeki Bistrita, która właśnie w tym miejscu zaczyna zasilać jezioro Izvorul Muntelul utworzone w wyniku postawienia tamy 44 kilometry dalej. Tu ciekawostka. Specjalnie wybraliśmy tę drogę, bowiem gdzieś dane nam było zapoznać się z tezą, że jest to most na jeziorze lub jak kto woli przez jezioro. Nie prawda. Jest to typowy most przez rzekę. Podróże kształcą. Samo jezioro jest malowniczo położone. Droga do Bicaz biegnąca po górach wzdłuż tego zbiornika wodnego jest kręta przez co, coraz to z innej perspektywy umożliwia podziwianie krajobrazu. Od strony Bicaz atakujemy osławiany w przewodnikach wąwóz. Niezbyt dobrze utrzymana droga, częściowo wykuta w litej skale, biegnie dnem wąskiej szczeliny o pionowych, dochodzących do 800 m wysokości, ścianach. Jest to najgłębszy kanion Europy (obok kanionu rzeki Verdon w Prowansji). W dole spienionymi wodospadami huczy strumień, w górze nie wiele widać nieba. W Piekielnym Przesmyku skalne urwiska wydają się łączyć w sklepienie.Ani się obejżałeś a tu koniec kanionu I tyle czasu ile trwa przeczytanie tego opisu wąwozu, trwa przejazd przez to osławione miejsce. Na dłużej można zatrzymać się przy licznych straganach na, których wyeksponowano przemysł pamiątkarski typu: w razie potrzeby gumowego bezpiecznika zbij szybkę, czy skórzana galanteria zdobiona logo z orłem legendarnej marki motocykli. Były także kije do bejsbola, mniej było typowej pamiątki z Rumunii. Z Gheorgheni udajemy się do miasta Sighisoara. Jedziemy zielonym szlakiem do Praid, dalej przez Odorheiu Secuiesc. Normalne drogi są nienormalne, przynajmniej w tym kraju. Ponieważ kanion pożegnał nas deszczem w Sighisoara dzięki Krzysztofowi (ponieważ miał zaparowany kask, intuicyjnie wypatrzył drogowskaz) trafiamy na kemping położony na jednym z pięknych wzgórz. Widok na miasto nocą był czadowy. W tym fantastycznie zachowanym średniowiecznym mieście przyszedł na świat książę Wład Palownik. Zupełnie niezniszczone mury miejskie, z aż jedenastoma wieżami obronnymi, otaczają strome brukowane uliczki, wzdłuż których stoją XVI-wieczne kamienice i podobno nie nadgryzione zębem czasu kościoły. Super położenie kempingu rokowało nadzieję na domek w którym moglibyśmy się wysuszyć. Domek pod określeniem bungalow dał nam nocleg i atrakcje typu grzyb czy niespotykanych parametrów robactwo. Ruina i syf ale nie było wyboru. Tu słowa uznania dla Krzysztofa, który z powodu dwuosobowości domku, zdecydował się na nocleg na podłodze między łóżkami. Wymagało to zużycia opakowania off'a przeciw robalom. Nasz śmiałek wyspreyował linię demarkacyjną aby nocą nie mieć towarzystwa. Chciał spać w kasku ale było niewygodnie. Przeżyliśmy dzięki śpiworom. Ponieważ człek przemoczony myśli o suchym i ciepłym, wieczorem przed zaśnięciem Bogdan atakuje: Turcja. Ponieważ trzy dni dały nam obraz czego można się spodziewać po Rumunii, nie zgłaszamy veta. Choć jeszcze nie na pewno, ale już nas drąży nowe wyzwanie. Na jutro planujemy Góry Transfagarskie.

 


Poprzedni dzieńDzień następny

Powrót do kalendarza