Dzień 6 - Poniedziałek 07.09.98| poprzedni dzień| dzień następny

Mgliste drogiZ Sighisoara jedziemy na Agnita i skręcamy w kierunku na Voila. Droga prowadzi przez płaskowyż. Mijamy biedne wioski posiadające obowiązkowo jeden ciekawy, niezagospodarowany obiekt sakralny. Oglądamy podupadłe, biedne gospodarstwa. Stajemy oko w oko z żebractwem. Cały czas pada. Droga dziurawa, pokryta gliną z pola. Wyjeżdżamy na drogę E68. Tankując widzimy dwa enduraki. Machamy ale jadą dalej, chyba na niemieckich blachach. Skręcamy w lewo na Trasę Tranfagarską o czym informuje wielki znak, rzadkość.

 

Trasa trans coś tamChwilę dalej znowu wielki znak: trasa zamknięta, zakaz wjazdu. Dziwne, bo gór to nie widać a droga dalej aż po zamglony horyzont normalna. Krótka narada i ... co może zatrzymać motocykl ? Odpowiedź: brak mostu na nieprzejezdnej rzece. Więc w drogę, najwyżej zawrócimy. Jeszcze raz było nam dane zobaczyć wielką tablicę. Potem zaczęły się góry. Otulony mgłą deszcz padał na coraz bardziej stromą i pokręconą drogę. Kiedy ten koniec? Ciekawa konfiguracja znaków drogowych zachęca do dalszej jazdy: niebezpieczne za kręty prawo/lewo przez 14 kilometrów, nigdy dłuższych przynajmniej ja nie widziałem. Po prawej ściana mgły, po lewej skały i cisza przekrzykująca warkot silnika.

KamieniołapTemperatura otoczenia spada do kilku stopni czujemy, że jesteśmy wysoko. I nagle za kolejnym zakrętem okazuje się widok na ślepą dolinę, po której ścianach pnie się droga. Jedziemy. Jedynka w dół i tak pozostaje aż do szczytu.

 

 

 

 

 

 

Facet w kapturze z opadniętą koparąA na szczycie domek na jeziorkiem, przy domku dwa motocykle na białych blachach. Śliczne, wypieszcone BMW GS z profesjonalnym wyposażeniem. Białe i czyste aż oczy bolą, choć wokół deszcz wali momentami ze śniegiem !. Stoi w środku tego obrazu postać w kapturze. Parkujemy nasze uświnione Transalpy ( Krzysiek pojechał zbadać tunel przez szczyt nad szczytem. Where are you from? - pyta Kaptur. From Poland - mówi Bogdan. Oooo - robi Kaptur i odsłania skarpiałą (czyt. zdziwioną) twarz. Where are you going to ? - pyta Zdziwiony. To Turkey - (co on z tą Turcją, ile można sobie żartować). Człowiek ryba mówi już tylko - Oooo.

 

UFO na szczyciePozostawiliśmy zszokowanego Niemca, bowiem trzeba zrobić fotkę. Wracamy sąsiad zza Odry ogląda nasze sprzęta i o ile bogdanowy sprzęt wygląda turystycznie o tyle mój objuczony, spakowany na sznurki Transalp to dla Kaptura coś egzotycznego, zwłaszcza na tle Beemek. Gdy podchodzimy bliżej zostajemy uwiecznieni na taśmie High 8. Będzie się pewnie chwalił nami jak wróci do domu. Wtedy podjeżdża Krzyś na Afryce wyposażonej na max, sam ubrany topowo i to pod kolor motocykla. It's my frend. Znowu - Oooo. A co? niech wie, że Polacy nie gęsi i tak dalej... My machając odjeżdżamy, on kręci. Ale jesteśmy dumni z siebie.

Żywioł i KrzyśCiemny tunel okazuje się przejezdny. Po drugiej stronie też pada i też jest droga tyle, że w dół. No to jazda. Piękne góry i bardzo malutkie owieczki, gdzieś tam w dole. Zanim zjedziemy to zaliczamy pamiątkowe zdjęcie typu "dwa żywioły".

 

 

 

[bc.Dwa żywioły i Krzysztof]

 

Żywioł i IwoRumaki owszem to żywioł. Lecz wodospady raczej mikre w rzeczywistości. Podróżujesz - weryfikujesz. Zjeżdżamy stąd.

 

 

 

 

[bc.Dwa żywioły i Iwo]

 

Serpentinen[bc.To są te serpentynki]

Filmowa zapora Dojeżdżamy do jeziora. Kolejny sztuczny zbiornik, o brzegach niczym fiordy. Droga tak kręta, że aż się znudziła. Przejeżdżamy przez przyczynę tego jeziora. Na wzgórzu przy tamie, stoi parometrowy Transformers, poważnie. Dalej na trasie zaliczamy niestety tylko optycznie na odległość willę pana Drakuli, za dużo schodów.

 

 

 

Następnym przystankiem miał być kemping w Curtea de Arges. Nie zatrzymaliśmy się tam ponieważ: było czysto, były porządne domki, była ciepła woda i prysznic, było rozsądnie cenowo i była miła damska, młoda obsługa. Coś nam odbiło i pojechaliśmy dalej w stronę granicy bułgarskiej by być bliżej Turcji. (Oni mówią poważnie, chyba tam pojedziemy).

Popas w Titu[bc.Popas w Titu]

 

 

 

 

Zrezygnowanie z daru jakim był pozostawiony przez nas kemping, było strasznym frajerstwem. Dopiero późnym wieczorem udaje nam się znaleźć popas w Titu. Przedtem odliczamy sześć zlikwidowanych/nieznalezionych kempingów. Zaliczamy jazdę po ciemku przez wioski i miasteczka. Mocne wrażenia, tylko dla samobójców. Śpimy skromnie ale przedtem jemy po królewsku kurczaka w sosie czosnkowym z pieczonymi ziemniakami. Ponieważ wieczorne wrażenia nie należały do miłych,decydujemy że jedziemy do Turcji. Wariactwa nigdy dość.

 


Poprzedni dzieńDzień następny

Powrót do kalendarza