Islandia 2001
Część zachodnia, lodowiec ...
Powrót do strony wyjściowej

Droga przez deltę rzeki jaka powstała przez stopienie czapy lodowej nad wulkanem. Wszędzie smolisty, grząski wulkaniczny popiół, podrywany przez przejeżdzające pojazdy. Dobrze że było wilgotno. Jak jest sucho to musi tu być niezła zadyma.

Potem urała mi się linka od sprzęgła. Dobrze, że nowa czekała na mnie już przygotowana, szkoda tylko że w domu a nie pod siedzeniem. W sumie zmarnowałem dwa dni na jej wymianę, tj.adaptację od Cruisera Kawasaki czy Yamahy - już nie pamiętam.
Gdzieś tam u podnóża tej góry Glymur , jest najwyższy wodospad. Dotelepaliśmy się tam pieszo, brodząc w strumieniach, część na bosaka - trzeba było się potem rozgrzać spirytusem popijanym wodą z potoku, a "reszta" w butach - trzeba było potem jechać w woreczkach i rozgrzewać się na trasie herbatką z Whiski (!).
Ale warto było.
Widoki takie boskie, że nie dokonaliśmy zawczasu obrzędu tankowania. Adam i Artur dolali z zapasu Adama a mnie się paliwko skończyło 5 km przed stacją. Siedziałem więc i czekałem u wrót zamkniętej stacji do której już dojechałem siłą rozpędu na powrót "chłopaków" z następnej czynnej stacji. Fuksem była za pięć kilometrów, więc nie naczekałem się długo.
A potem była nierówna walka z wiatrem i zimnem. O deszczu nie wspomnę, bo trudno nazwać deszczem coś co nie pada z góry, tylko lata równolegle do ziemi. Adam z mokrymi butami tak dostał popalić (choc nie jest to temperaturowo najlepsze słowo) że aż musieliśmy sie na jedynej w okolicy stacji "nieco" dogrzać. Część czekoladą (obrzydliwie słodką), część czarną kawą (jak można coś takiego pić), część szklanką Whiski (jak można po tym nie upaść na podłogę ?). Tak więc już w nieco cieplejszej atmosferze pogalopowaliśmy dalej ....

Na zdjęciu za chwilę wywieje Adamowi butelke Whiski z tankbaga i zacznie ją nieść po asfalcie do rowu - to prawda, spytajcie Artura !

.
Rozbiliśmy się (to znaczy namioty nie motocykle) u podnurza wulkanu Snaefellsjokul w Arnarstapi. Musieliśmy uwierzyć na słowo, bo był przysypany (ponoć) 20 metrową warstwą śniegu. ponieważ nie dało się tam wjechać naszymi motorami to zamieniliśmy je (chwilowo) na skutery śnieżne. Też niezła zabawa. Rozpoczęliśmy u podnóża wulkanu w absolutnej mgle. Ustąpiła miejsca boskiej przejrzystości powietrza u wierzchołka. Widać z niego (ponoć) Grenlandię, ale nie było nam dane. Zjazd zaobfitował w atrakcyjną dla mnie przygodę. Hiszpanie pomylili we mgle drogę, i mimo moich próśb pojechali inną drogą, która robiła się coraz bardziej stroma i zakończyła się niezbyt dużej na szczęście szczelinie, w której to zniknął skuter. Udało mi się wyhamować, ale com się namęczył z zawróceniem na tak pohyłym stoku to moje. Sprowadziłem pomoc - skuter został w szczelinie a pokiereszowani choć na swoje szczęście żywi Hiszpanie jako pasażerowie dowiezieni zostali do bazy jako niemy balast (może mieli lód w przełyku ?)
Po tych zimnych nawet jak na Islandię kawałkach pojechaliśmy dalej. Droga szutrowa wielce zaniedbana biegła początkowo wzdłóż brzegu ale czasami ze względu na jego ukształowanie wdrapywała się na górę dająć mozliwość upustu naszym fotograficznym zapędom.
... i tak co górka to widoczek. Wiało ale widoki zapierały dech w cyckach, tak więc średnia prędkość nieco podupadła. Ale czy chodzi tylko o to by przejechać ? Nie, czasami chwila zadumy i refleksji da więcej niż radość z opanowania motocykla po awaryjnym hamowaniu w kamienistym zakręcie ...
Długo szukaliśmy dobrego miejsca na zrobienie "obiadu". Pierwszy, na wzgórzu, za krzewami, w bezwietrznym miejscu, przy wodospadzie, z boskim widokiem okupowany był przez przedziwny rój wyjątkowo upierdliwych muszek. Odpuściliśmy im, by po chsześcijańsku zjeść obiad niezakrawawionymi rękoma. Tak więc znowu wiało że trzeba było osłaniać kochery, ale za to muszki nie dały mu rady a i wrzątek dość szybko wystygał.
Dość ciekawa była też procedura tankowania na stacji. Stacja pusta, dystrybutory działają. Po zatankowaniu przez dziesięć minut szukamy komu zapłacić. W końcu gdześ na końcu świata znajdujemy właściciela, który przepraszając za kłopot przyjmuje opłatę.

Na zdjęciu - droga "do nikąd" - luźne kamienie fragmentami wielkości kocich łbów. Ciężko jechać wolno, ale żal motocykli i kufrów by jechać szybko. Mam wrażenie, że się wszystko rozleci ...

Zdj.Boczna od 612 na Batrabjarg

Dojeżdzamy z Arturem na krawędź urwiska. Potem jest naprawdę ostra jazda w dół. Artek "wymięka" a ja, no cóż ... "raz maty rodiła"

Zdj. 10 kilometórw kamiennej męki

 

Powrót do strony głównej UKRAINA