Dzień 10 - Piątek 11.09.98| poprzedni dzień| dzień następny

Znowu teren pofałdowanyZwijamy obóz o świcie, bo poranne modlitwy i tak nie dają nam spać. Jedziemy na południe. Yenisehir, Bilecik, Bozuyuk, Kutahya, Altintas. Tu skręcamy na zachód aby zaliczyć tureckie góry i trochę bezdroży. Miejscowi widząc gdzie się wybieramy dają do zrozumienia, że droga jest paskudna i wyboista.

 

 

 

 

paskudna drogaUpewniwszy się, że to właściwa droga , tniemy. Upał okrutnie męczył mój termometr przy motocyklu (do 42 stopni jeszcze pokazywał potem robił się z wyświetlacza murzyn), a tego dnia było wyjątkowo bezwietrznie, bezchmurnie i gorąco. Roznegliżowałem się do skóry i podkoszulka by wiatr we włosach poczuć. Więc śmigamy sobie całkiem niezłym asfaltem w stronę gór.

 

 

 

 

Taka studnia to marzenie każdego turystyPrzy drodze spotykamy studnię. Taką prawdziwą, wydłubaną w ziemi, obłożoną kamieniami z drewnianym żurawiem, odpowiednio wyważonym, zrobionym z jednego pnia. Na końcu drzewca umocowany był zdobny łańcuch z prętów połączonych kółkami. Na końcu tego łańcucha, gumowa grucha. Rewelacja. W studni była zimna, czysta woda. Napici, oblani jedziemy dalej. Masyw Murat Dagi pomimo relatywnie dużej wysokości 2224 m.n.p.m nie robi wrażenia.

 

 

 


bc - przy wodopoju

Iwo przy wodopoju


Jedzie się w górę szerokim szlakiem pośród drzew i niewiele widać w zakresie tzw. krajobrazów. Szybko go przejechaliśmy, zgodnie stwierdzając że to takie Bieszczady. Na szlaku, w skutek przegrzania zasłabłem. Po prostu dostałem udaru i zaliczyłem glebę przy ruszaniu. Właściwie do wieczora to walczyłem na motocyklu o przeżycie. Tu przestroga, mi się nic nie stało ale jeżdżąc w ciepłych krajach zawsze: kask, kurtka, spodnie. Inaczej można się jednostronnie nieźle opalić lub obalić. Pęd powietrza studzi i nie czujemy kiedy nas słoneczko wypali. Zjeżdżając z masywu zaliczamy w pełni odlotową wioskę (czyt. zapadła dziura), o ciekawym wyglądzie. Z piecami takimi samymi jakie widzieliśmy na wykopaliskach w Izniku, czyli od XIV wieku pewne technologie są niezmienne. Kosmiczna doskonałość. Ciekawy osiołekObejrzeliśmy sobie starszyznę wioski zebraną przy stolikach w czymś na podobieństwo kawiarni (to bardzo duże uproszczenie) z liściastym zadaszeniem. Odprowadzeni wzrokiem tureckich górali, podziwiamy piękne bramy do gospodarstw. Wygląda na to, że w tureckiej wsi o statucie decyduje brama. Najmniej powszechne, czyli the best są blue gates zrobione ze stali i blachy, prawdę powiedziawszy paskudne. Mijamy Usak i kierujemy się na Denizli. Ponieważ zapada wieczór, jesteśmy świadkami niesamowitego widoku. Po prawej stronie: wypalone ogromne pole, płonące jeszcze na horyzoncie, za nim pasmo górskie nad którym ciężkie burzowe chmury zasunęły kurtynę z deszczu, błyska, grzmi i walą błyskawice. Zatrzymujemy się aby spokojnie (nad nami spokój, błękit nieba) rzucić okiem na to zjawisko. Do dopełnienia obrazu powiem, że za tymi górami nad którymi tak pada zachodzi nieprawdopodobnie pomarańczowo-czerwone słoneczko, prześwitując przez ścianę deszczu. No spróbujcie to sobie wyobrazić. Gdy słoneczko zaszło nasza droga niebezpiecznie przybliżyła się do podziwianej przed chwilą burzy. I tu znowu doznania: ciemno, burzowo ale nie pada. Pada natomiast po prawej i po lewej. Po prawej burza z piorunami. Ciemność rozcinają błyskawicę. Jedziemy w ciemność niczym jeźdźcy apokalipsy. Późnym wieczorem dojeżdżamy do Pamukkale.


Poprzedni dzieńDzień następny

Powrót do kalendarza